PIK LENINA


Była to moja pierwsza wyprawa w jedne z najwyższych gór świata. Celem wyprawy było wejście na Pik Lenina 7134 m leżący w górach Pamir. Wyruszyliśmy 17 lipca 1999 roku pociągiem z Warszawy do Moskwy. Podróż trwała prawie dobę. Na dworcu Białoruskim, gdzie docierają przyjezdni z Europy, wysiedliśmy w samo południe. W Moskwie zabawiliśmy dwanaście godzin. Zostawiliśmy wyprawowe toboły w przechowalni i ruszyliśmy na podbój stolicy Rosji. Moskwa zrobiła na nas duże wrażenie. Obejrzeliśmy m.in. Mauzoleum Lenina, Plac Czerwony i Kreml. Najbardziej podobał mi się Arbat. Wspaniała ulica. Tętniąca życiem, z kawiarniami, restauracjami, ulicznymi artystami... Moim zdaniem serce Moskwy.

O północy z dworca Kazańskiego, kierunek Azja, ruszył wraz z nami pociąg do Biszkeku. W pociągu w każdym wagonie na początku jest samowar z gorącą wodą i każdy z podróżnych ma przydzieloną leżankę. Nie ma miejsc siedzących. Trochę mnie to zdziwiło, ale z perspektywy podróży do Biszkeku, która trwała cztery dni, muszę przyznać, że jest to racjonalne rozwiązanie. Za każdy wagon odpowiedzialny jest prowadnik wraz ze swym pomocnikiem. Bezwzględnie należy się z nim zaprzyjaźnić, bo podróż stanie się wtedy milsza. Gdy wjechaliśmy na step i w dzień temperatura dochodziła do czterdziestu stopni, a nocą przekraczała dwadzieścia, prowadnik otworzył zabite gwoździami okno. Kolejnym razem nie pozwolił, aby nas okradziono. Po dwóch dniach jazdy w wagonie, który był przeznaczony bodajże dla pięćdziesięciu osób, zrobiło się ponad sto. Dziewięćdziesiąt procent podróżnych to handlarze. Kirgizi, Kazachowie, Uzbecy, a także Rosjanie i inne nacje. Pod koniec podróży znałem większość tych ludzi. Żartowaliśmy, śmialiśmy się, dyskutowaliśmy, piliśmy piwo, czasami wódkę, graliśmy w karty, w szachy... Podróż tym pociągiem była sama w sobie przygodą.

Z Biszkeku stolicy Kirgizji, jechaliśmy dwie doby samochodem przez góry Tien Szan przeważnie bitymi drogami, aż pod granicę z Tadżykistanem. Ponad tysiąc kilometrów. Zwłaszcza ostatnie sto kilometrów robi wrażenie, gdy jedzie się po olbrzymiej wyżynie, dzielącej Tien Szan od Pamiru. Naraz bita droga kończy się i jedzie się wzdłuż ścieżek, krążąc, wyszukując brody rwących rzeczek. Czasami widzi się Kirgizów na koniach z przewieszonymi przez plecy strzelbami, innym razem ich domy - namioty, które nazywają jurtami i stada owiec, a nawet jaki. Dziki wschód. Ostatni prawdziwi kowboje. A wszystko to w erze satelitów, komputerów, by wreszcie dotrzeć pod Pik Lenina.

Ługowa Polana, albo jak kto woli - Cebulowa Polana na wysokości 3800 m to miejsce gdzie usytuowana jest główna baza. Wreszcie widzę Pik Lenina. Po pierwszej nocy spędzonej w bazie na Ługowej Polanie pojawiły się niegroźne, ale męczące objawy choroby wysokościowej. Tego się spodziewałem. Za szybko wjechaliśmy tak wysoko. Wszystkich potwornie boli głowa. Następnego dnia już jest dobrze. Ruszyliśmy w stronę pierwszego obozu, na lekko i w ramach aklimatyzacji weszliśmy na jeden z pobliskich czterotysięczników.

Jutro idziemy do pierwszego obozu z wielkimi worami. Powinienem się cieszyć, ale ktoś ukradł nam menażki. Na pięć osób mamy jedną. Podejrzewamy małych Kirgizów, którzy się codziennie kręcą koło obozu. Schodzimy z Moniką w dół do ich jurt w nadziei, że je odnajdziemy, albo nam je sprzedadzą. Nadzieja matką głupich i na takich wychodzimy. Ślad po menażkach zaginął i może niesprawiedliwie oceniamy Kirgizów, może ukradł je ktoś inny. Tego się nigdy nie dowiemy. Z całym sprzętem przenosimy się do jedynki. Na Cebulowej zostaje tylko jeden namiot z częścią jedzenia i zbędnymi rzeczami. Inna wyprawa z Polski pożyczyła nam wielki garnek. Chwała im za to. Dzięki nim nasza wyprawa na Pik Lenina nadal trwa.

Po siedmiu godzinach Jolka i ja dochodzimy do pierwszego obozu. Po godzinie Monika, Anka i Piotrek też docierają. Zanim rozbijemy namiot, musimy ułożyć z kamieni półkę, tak by dało się na niej leżeć. Zaczyna padać deszcz i zanim się rozlokowaliśmy, zmoczyło nas. Rano namioty pokrył śnieg. Biorę pokaźny kamień i rzucam w lustro lodowego jeziorka. Lód pęka i mogę nabrać wody na herbatę w ten wielki, nieporęczny gar. Jest zimno, a pogoda beznadziejna. Zresztą tak jest prawie non stop, odkąd przyjechaliśmy na Cebulową. Idziemy w górę, w stronę dwójki. Niezły wyryp. Dochodzimy do połowy i wszystko zachodzi chmurami. Schodzimy.

Wreszcie słońce. Wszyscy się ruszyli. Do dwójki wyrusza ze trzydzieści osób. Od wczesnego rana podchodzimy nie związani liną. Każdy swoim tempem. Po czterech godzinach dochodzimy do trawersu. Patrzę na dwójkę. W słońcu błyszczą namioty. Wydaje się tak blisko, ale z Jolą idziemy jeszcze prawie dwie godziny. Dochodzimy po ośmiu godzinach. Padamy. Topimy śnieg na herbatę. Tylko to robimy, aż do wieczora. Gdy tylko zachodzi słońce, momentalnie łapie mróz. Nie wieje, ale jest zimno. Drugi obóz jest na 5300 m. Zasypiam prawie natychmiast, ale nie śpię dobrze. Pik Lenina jest tak blisko, a zarazem tak daleko.

Ruszamy do trójki. Idzie się ciężko. Liczę kroki. Robię dwadzieścia i staję. Łapczywie oddycham. Słaba aklimatyzacja daje znać o sobie. Jednak okno pogodowe jest krótkie. Jeszcze tylko trzy dni i znowu załamanie. Weszliśmy na grań. To już prawie sześć tysięcy metrów. Z zachodu chyba coś idzie, jakieś chmury? Daleko, wydaje mi się, może wymyślam, chcę mieć wymówkę, żeby już nie podchodzić. Przełęcz pod Rozdelnayą. Dopadł nas kryzys, a tu jeszcze jakieś dwieście metrów przewyższenia. Wał chmur się zbliża i nie wróży nic dobrego. Zawracamy do dwójki.

Drugiej nocy na 5300 m spało się już lepiej. Niestety prognozy są złe i większość schodzi do jedynki. My nowicjusze też. Wyprawa na Pik Lenina kończy się dla nas wraz z tym zejściem. Śpimy jeszcze w jedynce, potem jechaliśmy do Osz. Kierowca pędził jak szalony. Rzucało nami na pace jak kulkami w trakcie losowania Totolotka.

Mieliśmy jeszcze parę dni wolnych i postanowiliśmy pojechać do Samarkandy w Uzbekistanie. Przekroczyliśmy granicę, ale nielegalnie, bez wizy. Uzbecy przetrzymali nas przez noc, musieliśmy zapłacić po 20 dolarów każdy i odtransportowali do Kirgizji, znów do Osz. Trzy noce spędziliśmy w hotelu dla alpinistów, który okazał się zarazem miejscem, gdzie wynajmowano pokoje na godziny. Z Osz polecieliśmy do Biszkeku, a potem do Moskwy skąd pociągiem wróciliśmy do Warszawy.

Robert Remisz



1999.07 - początek wyprawy na Pik Lenina. Dojechaliśmy pociągiem z Warszawy do Moskwy. Zwiedzamy stolicę Rosji.



W Moskwie udało nam się zobaczyć też Kreml.



Cztery dni jechaliśmy pociągiem z Moskwy do Biszkeku stolicy Kirgizji.



Ostatnia osada i dalej już tylko Pamir.



Ługowa Polana, albo jak kto woli - Cebulowa Polana na wysokości około 3800 metrów.



Ługowa Polana to miejsce gdzie usytuowana jest główna baza, stąd atakuje się Pik Lenina.



Pik Lenina widziany z bazy.



Droga do obozu I, widać przełęcz przez którą trzeba przejść.



Wyjście aklimatyzacyjne na pobliski szczyt.



Nasza ładniejsza część wyprawy na Pik Lenina przy namiotach w bazie.



Ci co mają fundusze nie muszą taszczyć na swoich grzbietach wszystkiego co niezbędne do obozu I. Na grzbiecie jaka bagaże amerykanów.



A tuż za bazą jest piękny wodospad.



Droga do jedynki po przejściu przełęczy.







Wczesny ranek w obozie I. W nocy był mały opad śniegu.



Widoczność tego dnia była zadziwiająca.





To był najpiękniejszy dzień całej wyprawy na Pik Lenina.





Pik Lenina widok z obozu I.



Za skalną bauchą znajduje się dwójka.



Czas założyć obóz II.



Pik Lenina zniewala, wydaje się tak blisko, że aż trudno sobie wyobrazić jak na szczyt daleko.



Trawers w lawinisku w drodze do obozu II.



Widać obóz II, a powyżej niego szczyt sześciotysięcznika Rozdelnaya.







Obóz II na 5300 m.



W drodze z dwójki do obozu III. Czarne punkciki to ludzie wchodzący na szczyt Rozdelnaya.



Powyżej 6000 metrów.



Nadchodzą chmury.



W dole widoczny obóz II.



Widoki w drodze do obozu III.



Między dwójką, a obozem III.



Na trawersie poniżej dwójki.



Widoki między bazą, a obozem I.



Zejście z jedynki do bazy.



Podejście na przełęcz pomiędzy bazą a jedynką w drodze na Pik Lenina.



Pierwszy posiłek po dotarciu z gór do miasta Osz.







Koniec wyprawy w Pamir na Pik Lenina. Sierpień 1999 rok.