GRAN PARADISO


Gran Paradiso jest drugim po Barre des Ecrins najdalej na południe wysuniętym czterotysięcznikiem w Alpach. Z Gran Paradiso w bezchmurny dzień podobno można dostrzec ponad nizinami Padu Morze Śródziemne.

W 1998 roku po raz pierwszy wszedłem na Gran Paradiso. Dojechaliśmy z Warszawy po 28 godzinach do miasta Aosta, położonego w wielkiej alpejskiej dolinie o tej samej nazwie. Ciągnie się ona wzdłuż głównego łańcucha górskiego, od jego największego masywu Monte Rosa, obok takich olbrzymów jak Matterhorn, Grand Combin, po Mont Blanc. Parę kilometrów za miastem pniemy się wąską doliną Val Savarenche ponad 1000 m w górę. Droga kończy się na wielkim parkingu i wjeździe na camping, w małej osadzie o nazwie Pont. Jest tam czysty, uroczo położony, niedrogi camping z bardzo dobrymi warunkami do odpoczynku. Właśnie stąd prowadzi droga normalna na Gran Paradiso najwyższy szczyt Alp Graickich.

Doświadczenia z tego pierwszego wyjścia - zaduch w schronisku, ogromna ilość osób wychodzących na górę, tłok na szczycie - spowodowały, że tym razem postanawiam wyjść na tą górę inaczej, i czerpać z tego więcej satysfakcji. W 2004 roku rozbijamy obóz powyżej schroniska Vittorio Emanuelle II. Droga normalna na Gran Paradiso jest długa, ale w większości pozbawiona trudności technicznych. Prowadzi zachodnią drogą lodowca Paradiso, szeroką i dobrze oznaczoną ścieżką. Zanim osiągnie się lodowiec zaraz za schroniskiem trzeba pokonać labirynt głazów. Dość szybko dochodzimy do czoła lodowca. Podejście jest ostre. Po osiągnięciu Oślego Grzbietu (Schiena d´Asino) robi się mniej stromo. Pod Becca di Montcorvé zaczyna się ostatnie podejście na szczyt. Osiągamy szczelinę brzeżną. Jest pokaźna, ale nie na tyle otwarta, by jej pokonanie sprawiało nam trudności. W chwilę później stoimy na płytach szczytowych skał Gran Paradiso. Na trawersie do Wierzchołka Madonny, z uwagi na późną godzinę jest pusto. Sam trawers jest bardzo ładny, efektowny i nietrudny, choć wymaga pokonania dziesięciometrowego wyciągu skalnego (II) - przydają się ekspresy.

Robert Remisz