GROSSGLOCKNER


Najwyższym szczytem Austrii jest Grossglockner 3798 m. Prowadzą na niego dwie łatwe drogi, które są dobrym celem w zimowym wejściu na szczyt. Droga klasyczna na Grossglockner Alter Kalser Weg poprowadzona jest przez lodowiec Ködnitzkees. Według skali alpejskiej PD, lód 35°, UIAA II. Druga droga na Grossglockner to Stüdlgrat, krótsza, ale znacznie trudniejsza, bo z trunościami III w skali UIAA.

Ze względu na słabą pogodę, dużą ilość śniegu i zagrożenie lawinowe wybraliśmy drogę Alter Kalser Weg na Grossglockner. Droga z pod schroniska po około kilometrze zawęziła się do ścieżki, a od schroniska Lukcnerhütte 2240 m zaczął się głęboki śnieg. Momentami zapadałem się po kolana, albo i głębiej. Zazdrościłem mijającym nas Austriakom na tourowych nartach. Dotarcie do schroniska Stüdlhütte 2800 m zajęło mi trochę ponad pięć godzin. W Stüdlhütte był spory ruch. Narciarstwo tourowe jest w tym regionie bardzo popularne. Niestety o tej porze roku nie ma tam nawet zimnej wody w kranach. Nocleg kosztuje 18 euro i dosłownie za wszelkie zachcianki typu browar, a nawet wrzątek, trzeba płacić.

Następnego dnia pogoda z każdą godziną poprawiała się. Zgodnie z prognozą mogliśmy liczyć na dwudniowe okno pogodowe. Droga do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte 3450 m, nie wykazuje istotnych trudności technicznych. Lodowiec zasypany był śniegiem, dlatego szczeliny, których można obawiać się w lecie, zimą nie stanowiły problemu. Po przebyciu lodowca weszliśmy na grań, którą wiedzie droga do schroniska. Znajduje się na niej sporo stałych ubezpieczeń - stalowe liny, klamry. Droga do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte, zwłaszcza przebycie lodowca w zapadającym się śniegu, dała nam trochę w kość. Zaczęło wychodzić słońce zza chmur i ono także przyczyniło się do naszego zmęczenia. Postanowiliśmy przepakować się w schronisku, by już na lekko atakować szczyt. Schronisko znajduje się na niewielkiej skalnej platformie. Zimą nie ma w nim obsługi, za to jest otwarte pomieszczenie, w którym można przenocować, są materace i koce.

Powyżej schroniska idzie się szerokim grzbietem po prawie płaskim, zaśnieżonym terenie, ale potem zaczyna się dość strome podejście polami firnowymi Glocknerleitl, o nachyleniu dochodzącym do 35 stopni. Rozpoczęliśmy coraz bardziej mozolne wspinanie by dojść do żlebu, który wyprowadził nas na grań. Skalną eksponowaną, a zimą w dodatku zalodzoną granią, weszliśmy na wierzchołek Kleinglockner 3770 m skąd widać już szczyt Grossglockner. Ukazała nam się ostatnia bariera do zdobycia szczytu - wąska i nadzwyczaj eksponowana przełęcz Obere Glocknerscharte, za którą wiedzie ostatni odcinek drogi. Początkowo stromo w skale (II), a w samej partii podszczytowej skalno-lodową granią weszliśmy na dach Austrii. Zajęło nam to około ośmiu godzin od wyjścia ze schroniska Stüdlhütte. Na samym szczycie Grossglockner znajduje się duży krzyż, przy którym zrobiliśmy zdjęcia, wypiliśmy resztki z termosów i kilka minut po 15-stej rozpoczęliśmy zejście.

Jeszcze przed zmrokiem dotarliśmy do schroniska Erzherzog-Johann-Hütte. Ostatnie promienie zachodzącego słońca oświetlały Grossglockner, a mróz coraz bardziej dokuczał. Postanowiliśmy, że zejście na sam dół przełożymy do jutra.

Następnego dnia zjedliśmy, co nam tam jeszcze pozostało i rozpoczęliśmy zejście do schroniska Stüdlhütte. Tu zabraliśmy pozostawione na przechowanie nadwyżki bagażu i po krótkim odpoczynku udaliśmy się indywidualnie w dół. Na parking przy schronisku Lucknerhaus dotarliśmy około południa. Przebraliśmy się, coś zjedliśmy i napiliśmy, a potem ruszyliśmy w kilkunastogodzinną drogę do Polski. Cała wyprawa na Grossglockner trwała niecałe pięć dni.

Robert Remisz