MATTERHORN


Matterhorn to szczyt położony w Alpach Walijskich na pograniczu Włoch i Szwajcarii, jego włoska nazwa to Monte Cervino czyli Góra Jeleni. Matterhorn przypomina piramidę, na szczyt której prowadzą cztery granie: Hörnli, Lion, grań Zmütt oraz Furgen. Drogi graniowe na Matterhorn oferują długą mikstową wspinaczkę na umiarkowanym poziomie.

Matterhorn grań hornli, czyli Hörnligrat jest to najbardziej popularna i najłatwiejsza droga na szczyt, choć grań jest długa i męcząca. (Obok zdjęcie z wrysowanym przez braci Czechów topo). Wyszukiwanie drogi do schronu Solvay nie jest oczywiste i może nastręczyć pewnych problemów. W części szczytowej w trudniejszych miejscach wiszą grube liny poręczowe. Śnieg i lód występują na ramieniu oraz w okolicach szczytu. Latem dodatkowym problemem jest spory tłok i kolejki w trudniejszych miejscach. Droga granią Hörnli wyceniona jest na AD III, wiedzie głównie kruchą skałą, dużym zagrożeniem są spadające kamienie. Powyżej i poniżej schronu zainstalowane są punkty zjazdowe.

Matterhorn grań Lion. Droga granią Lion wyceniona jest na AD+ IV+ w dwóch miejscach. Pierwsze schronisko Abruzzi na wysokości 2802 metrów znajduje się około 2,5 godziny od miejscowości Cervinia. Można do tego miejsca dotrzeć kolejką i pójść dalej w kierunku schroniska Carrel. Droga Liongrat prowadząca na Matterhorn wiedzie trawersem pod Tete du Lion. Na trawrsie osypują się spod nóg kamienie, są miejsca gdzie można wpiąć linę i poruszać się jak przy normalnym prowadzeniu drogi w skałach. Przed Carrelem jest poręczówka z grubej liny. W schronisku Carrel 3835 metrów nie ma wody, ale są palniki i garnki, można stopić śnieg, gdy jest na zewnątrz. W schronisku Carrel płaci się "co łaska" jest puszka.

W kierunku szczytu najlepiej wyjść około 4 rano. Droga na początku biegnie trawersem i nie jest taka oczywista. Następnie łańcuch wyprowadza na grań, granią wchodzi się na Pik Tyndall, przed wejściem na wierzchołek występują największe techniczne trudności VI+. Z Piku Tyndall schodzi się na początku w dół, potem poziomo granią i na koniec wspinaczka na sam wierzchołek Matterhornu, tu dodatkowa atrakcja tzw. schody Jordana czyli drabina. Z wierzchołka należy wykonać kilka zjazdów są stanowiska. Zejście zajmuje tyle samo czasu co wejście, trzeba liczyć się z tym że koniec drogi wypadnie pokonać już po ciemku.

Schroniska, miejsca biwakowe:

Rifugoi Duca degli Abruzzi: (2802 m, 40 miejsc). Otwarty od 1 czerwca do 30 września. Około 2,5 godzin od Cervinii. Większość korzystających to południowo-ścianowi wspinacze.
Rifugio Carrel: (3835 m, 45 miejsc). Otwarte w lecie. Cztery godziny od Schroniska Abruzzi. Droga ewidentna.
Rifugio Luigi Amedeo di Savoia: (3847 m, 16 miejsc) Zawsze otwarty.























































WYPRAWA NA MATTERHORN - DROGA GRANIĄ HORNLI

W czerwcu 2004 roku wyruszyliśmy w Alpy Walijskie do Zermatt, aby zmierzyć się z alpejskim kolosem, jedną z najpiękniejszych gór świata. Naszym celem był Matterhorn granią Hornli. Za nim to jednak nastąpiło, śledziliśmy w internecie pogodę, jaka panowała pod Piramidą Europy. Niestety tam wciąż była zima, a Szwajcarzy przeciągali otwarcie schroniska Hornli Hutte. Wyruszyliśmy z Polski i następnego dnia byliśmy już pod Piramidą. Z miasteczka Zermatt, które jest za sprawą Matterhornu jednym z najbardziej znanych kurortów w Europie, ruszyliśmy do schroniska Hornli Hutte na 3260 m. Pogoda była fatalna, ale pod wieczór, gdy dotarliśmy do schroniska, nieśmiało zaczęła się poprawiać.

Świt mnie zaskoczył. Chmury w nocy rozsunęły się jak olbrzymia kotara i zobaczyłem Matternhorn w całej okazałości. Alpy Walijskie położone na styku granic szwajcarskiej i włoskiej budziły się zalewane promieniami wschodzącego słońca. Zapominam o tym, że wyszedłem z ciepłego śpiwora za potrzebą i urzeczony fotografuję to, co ulotne. Później z premedytacją opóźniamy wyjście, bo nagle zlatuje helikopter z 3-osobowym zespołem Czechów, którzy zgubili w ścianie drogę i po przymusowym biwaku wezwali pomoc. Oznajmili nam, że warunki są fatalne, skałę pokrywa lód, a pod zmrożonym śniegiem ugrzęzły poręczówki. Odkładamy wspinanie do 12.00 w południe łudząc się, że słońce ułatwi nam zadanie i rozpuści lód oraz nieco śniegu. Niestety nadzieja znowu okazała się matką głupich. Rozpoczęliśmy bardzo długą i żmudną robotę w ścianie, a było co robić. Szliśmy najpopularniejszą drogą, poprowadzoną w kruchej skale pokrytej lodem granią Hornli; jest ona łatwa, ale tylko w letnich warunkach dla tych, którzy potrafią się wspinać i są dobrze przygotowani. Wspinaliśmy się terenem na lewo od grani przez progi skalne, często bombardowane spadającymi kamieniami, tudzież małymi lawinkami śnieżno-kamiennymi. Podzieleni na dwa czwórkowe zespoły, działaliśmy wspólnie. Pierwszy zespół prowadził drogę i zakładał stanowiska asekuracyjne, a drugi wybierał sprzęt ze ściany i przekazywał do przodu. Ubezpieczaliśmy się, bo choć trudności nie przekraczały III stopnia, to jednak lód, który pokrywał skałę zmuszał nas do wspinania się w rakach i do olbrzymiej koncentracji. Działaliśmy wolno, ale skutecznie i z wielką determinacją doszliśmy po 16 godzinach, o 4.00 w nocy, do schronu Solway. Ostatni odcinek prowadzący do schronu był dosyć trudny i nie był ubezpieczony linami, wchodziłem tam jako pierwszy i ciągnąłem linę za sobą, prowadząc zespół, ponieważ pod koniec drogi zespoły przestały współdziałać, aby przyśpieszyć dotarcie do schronu. Położony na 4003 m Solvay Refuge to schron, nazwany tak dla upamiętnienia przemysłowca z Brukseli Ernsta Solvaya, który ufundował jego wybudowanie w 1917 r. Znajdują się tam cztery dwuosobowe łóżka, stół i ławka, jest tam też radiotelefon oraz kibelek.

Następnego dnia o 5.00 rano ruszyliśmy w górę. Odcinek od schronu prawie do samego szczytu był trudny, stromy, droga prowadziła częściowo po skale, a częściowo po śniegu. Często musieliśmy używać liny. Minęły 4 godziny, gdy doszliśmy do miejsca, gdzie wydawało się, że jest to końcowy odcinek wiodący na szczyt. Było tam dość stromo, po ścianie poprowadzone były grube parciane liny, tak grube, że nie dało się w nie wpiąć karabinka. Chwilę później było kilka odcinków niemal pionowych, skała była tam związana i nie leciały kamienie, ale niestety nie była sucha, a miejscami zalodzona. W kopule podszczytowej skończyły się poprowadzone liny i skała, znów było pole zmrożonego śniegu tym razem prowadzące już na szczyt Matterhorn 4477 m.

Wierzchołek wygląda jak grań o szerokości 1 m, która ciągnie się na jakieś 100 - 200 m. Strona szwajcarska ma spiczaste nawisy śniegu, natomiast włoska jest bardziej skalista. Stoi tam metalowy krzyż. Na szczyt wszyscy dotarliśmy o 11.10, 26 czerwca. Podziwialiśmy przepiękne widoki, jak na dłoni widać było masyw Monte Rosa, Breithorn, Weisshorn, a daleko na horyzoncie rozpoznałem sylwetkę masywu Mont Blanc. Po chwili myśleliśmy już tylko o bardzo długim, męczącym zejściu. Odcinek śnieżny wiodący ze szczytu udało nam się prawie cały pokonać zjeżdżając po linie. Gdzieniegdzie tylko musiałem iść kilka metrów w dół, aby zaczepić linę w kolejną kotwę lub pętlę. Potem dotarliśmy do kolejnego odcinka śnieżno - skalnego. Ringi zjazdowe najczęściej znajdowały się co 25 m.

Wieczorem byliśmy znów w schronie Solway i po nocy w nim spędzonej, następnego dnia rano kontynuowaliśmy zejście. Dalszą drogę w dół staraliśmy się pokonywać zjeżdżając na linie. Byłem już zmęczony i zjazdy nie szły mi tak szybko. Około godziny 15.00 dotarliśmy do schroniska Hornli Hutte. Zjedliśmy i późnym wieczorem zeszliśmy do Zermatt.

Matterhorn pozostanie w mojej pamięci jako góra wyjątkowa. Widząc ją dawniej pierwszy raz na zdjęciu, zastanawiałem się, czy kiedykolwiek dam radę stanąć na jej wierzchołku. Gdy ujrzałem ją na własne oczy, stojąc u podnóża, tylko utwierdziłem się w swoim przekonaniu. Kiedy znalazłem się już w ścianie i poczułem skałę, zyskałem spokój i pewność, że jeśli tylko pogoda będzie mi sprzyjać już za chwilę spełni się moje marzenie.

Robert Remisz