MONTE ROSA


Największy masyw w Alpach Monte Rosa, ustępuje wysokością tylko najwyższej alpejskiej górze Mont Blanc. Masyw jest naprawdę ogromny, posiada aż dziesięć wierzchołków czterotysięcznych: Dufourspitze 4634 m, Nordend 4609 m, Zumsteinspitze 4563 m, Signalkuppe 4556 m, Parrotspitze 4436 m, Ludwigshohe 4341 m, Corno Nero 4322 m, Balmenhorn 4167 m, Piramide Vincent 4215 m, Punta Giordani 4046 m.

Z Warszawy przez Niemcy i Szwajcarię dotarliśmy do miejscowości Alagna w północnych Włoszech. Choć od wschodu Monte Rosa opada dwukilometrową ścianą, to jednak natura pozostawiła furtkę do łatwiejszego zdobycia masywu w postaci dość łagodnie opadającego na południe lodowca Lys. Tym prostszym wariantem postanowiliśmy dotrzeć do serca masywu.

Nie zamierzaliśmy tracić czasu na chodzenie po lesie, dlatego skorzystaliśmy z kolejki linowej, która wywiozła nas do Punta Indren na wysokość 3260 m. Za przyjemność tą zapłaciliśmy po 26 euro za osobę w obie strony, a bilet daje możliwość zjechania w dół kolejką po kilku dniach. Dzięki temu omijając zatłoczone schronisko Gnifetti 3647 m leżące na skalnej ostrodze na granicy lodowca Lys, dotarliśmy jeszcze tego samego dnia do schronu na szczycie Balmenhorn. Niestety z kolejki najwcześniej można rozpocząć podejście o godzinie 9 rano, co utrudnia pokonanie lodowca. Zwłaszcza w ciepłe, słoneczne dni z każdą godziną warunki na lodowcu stają się coraz gorsze. Zapadają się śnieżne mostki, po których wcześnie rano bez problemu można przejść nad szczeliną. Do schronu dotarliśmy dopiero po 6 godzinach.

Ranek przywitał nas niewielkimi chmurami, które przeplatały się z błękitem nieba, a gdy ze skał zeszliśmy na lodowiec, w dole przeszła burza strasząc piorunami. Mimo wszystko nie było to jeszcze załamanie pogody. O wschodzie słońca byliśmy już na przełęczy, z której ruszyliśmy na Ludwigshohe 4341 m. Łatwa śnieżna grań wyprowadziła nas na szczyt, z którego największe wrażenie robi widok na zachodnią grań sąsiedniej góry o ponurej sławie czyli Liskamm.

Z Ludwigshohe ruszyliśmy w kierunku kolejnego szczytu masywu Monte Rosa. Poranna wspinaczka na Parrotspitze 4436 m dostarczyła nam sporo przyjemności, ponieważ lodowiec po nocy był mocno zmrożony. Zaraz po przekroczeniu szczeliny weszliśmy na ostrze grani, pokonując około 20 metrową ściankę lodową o nachyleniu do 60 stopni. Powoli wznosząc się do góry szliśmy w stronę szczytu śnieżnym grzebieniem, mając po obu stronach grani znaczną ekspozycję. Z lewej strony zerkaliśmy na kolejny nasz cel, jakim był szczyt Signalkuppe, na którego wierzchołku znajduje się najwyżej położone w Europie schronisko Margherita 4556 m. Natomiast z prawej strony widzieliśmy Ludwigshohe, na którym stanęliśmy z samego rana, a tuż za nim wychylał się nieco niższy Corno Nero 4322 m. Wierzchołek Parrotspitze udało nam się osiągnąć tuż przed nadejściem chmur, które wypełzły z dolin. Gdy zeszliśmy na przełęcz Seserjoch, Parrotspitze jak i pozostałe pobliskie szczyty były już w gęstniejących chmurach.

Rozpoczęliśmy podejście do schroniska Margherita i w pogarszającej się widoczności doszliśmy w okolice kopuły szczytowej Signalkuppe. Dość stromym trawersem weszliśmy na wierzchołek. W padającym śniegu ujrzeliśmy najwyżej w Europie położone schronisko. Resztę dnia mogliśmy spędzić jedząc, pijąc i odpoczywając.

Schronisko Margherita jest jednym z najdroższych w Alpach. Nocleg kosztuje 29 euro, a ze zniżką członkowską 16 euro. W środku panuje tłok i zgiełk. Ceny jedzenia są dość wygórowane jak dla przeciętnie zarabiającego Polaka. Jednak biorąc pod uwagę, że jest to najwyżej położone w Europie schronisko, do którego zaopatrzenie dostarczane jest wyłacznie przez śmigłowiec, nie można się temu zbytnio dziwić.

Zaraz po świcie zaświeciło słońce. Ruszyliśmy w stronę pobliskiego szczytu Zumsteinspitze 4563 m. Niestety za naszymi plecami zbierały się chmury. Widać było, że w dolinach po włoskiej stronie zbiera się na burzę. Na wierzchołku Zumsteinspitze stanęliśmy jeszcze w słonecznej pogodzie. Niestety na horyzoncie widać było szybko zbliżające się chmury. Obawiając się załamania pogody podjęliśmy decyzję o wycofie z masywu. Po paru godzinach do kolejki dotarliśmy już w padającym deszczu.

Robert Remisz