CZARNOHORA


GŁÓWNA GRAŃ CZARNOHORA PRZEWODNIK

Czarnohora jest częścią długiego łańcucha górskiego Karpat Wschodnich. Położona jest w całości na terytorium Ukrainy, niedaleko granicy z Rumunią. Huculszczyzna, bo tak potocznie zwany jest ten region jest specyficzna, a zarazem wyjątkowo piękna krajobrazowo i niezwykle interesująca etnograficznie. Tereny te do dziś są dość trudno dostępne jak na Europę, a domostwa górali huculskich są szeroko rozłożone i dość wysoko można napotkać samotne zagrody. To wszystko chcieliśmy zobaczyć na własne oczy i skonfrontować opisy tych ziem z rzeczywistością. Postanowiliśmy przejść główną grań Czarnohory od zagubionej w górach huculskiej wioski Szebene, po niedużą miejscowość Kwasy położoną przy linii kolejowej Jasina - Rachow.

Z Warszawy bezpośrednim autobusem, który kursuje raz dziennie dotarliśmy do Kołomyi, skąd udaliśmy się do leżącej już w Czarnohorze miejscowości Worochta. Do pasiołka Szebene dojechaliśmy w samo południe wyboistą, szutrową drogą. Była to swoista atrakcja, bo droga kluczyła wśród porośniętych gęstym lasem wzgórz, by co jakiś czas przeciąć kolejną huculską osadę. Spędzając prawie 24 godziny w autobusach, byliśmy na tyle zmęczeni, że pragnęliśmy jak najszybciej znaleźć się na szlaku. Po przymusowej rejestracji u pograniczników ruszyliśmy w dolinę Pohorylec opuszczając huculską osadę, która sprawiała wrażenie jakby czas się tu dawno zatrzymał. Po godzinnym marszu dotarliśmy do kilku rozrzuconych po zboczach chat i mijając ostatnie worynia, czyli huculskie ogrodzenie stawiane pomiędzy ścieżką, a polem, ostatecznie opuściliśmy na jakiś czas resztki cywilizacji. Po południu dotarliśmy do miejsca, gdzie ścieżka odbijała idąc stromo w lewo od płynącego dnem doliny potoku. W tym miejscu rozbiliśmy namiot i rozpaliliśmy ognisko.

Rankiem szybko nabieraliśmy wysokość idąc najpierw ścieżką, a następnie przedzierając się przez las i gęste chaszcze. Jak to pod koniec lipca bywa okropnie dokuczały nam insekty i skwar lejący się z nieba. Brak wody zmuszał nas do jej oszczędzania. Po około dwóch godzinach dotarliśmy na grań boczną, z której widać było ruiny obserwatorium na górze Pop Iwan. Od tego momentu klucząc wśród kosodrzewiny kierowaliśmy się obierając azymut na obserwatorium. Dopiero gdy osiągnęliśmy trzecią co do wielkości górę Czarnohory - Pop Iwan o wysokości 2022 m, napotkaliśmy pierwszych ludzi. Od tego momentu rozpoczynaliśmy realizację naszego głównego celu jaki wyznaczał nam przewodnik Czarnohora główna grań, czyli przejście grani głównej Czarnohory od szczytu Pop Iwan przez Howerlę, Pietros do przełęczy pod Szeszulem, skąd mieliśmy zamiar zejść do miejscowości Kwasy.

Idąc granią główną Czarnohory odnosi się wrażenie, że oblicze tego pasma diametralnie się zmienia. Las i kosówki zanikają, a zaczynają królować trawy poprzecinane licznymi skałkami. Na grani spotyka się już sporo turystów, a najwięcej jest grup wycieczkowych, które niezwłocznie po osiągnięciu któregoś z głównych szczytów, a zwłaszcza Howerli, powracają do położonych u podnóża tourbazy. Widoki są podobne jak na bieszczadzkich połoninach, z tym, że pasmo Czarnohory jest dłuższe, szersze i osiąga wysokość nieznacznie niższą niż Tatry Zachodnie.

Podążając na zachód weszliśmy na górę Munczel 1999 m, która jest obwarowana kamiennymi umocnieniami z I Wojny Światowej, a popołudniu rozbiliśmy namioty na drugim pod względem wysokości szczytem Czarnohory - Bierebieskul o wysokości 2037 m. Tam niedaleko wierzchołka po południowej stronie w źródełku mogliśmy dopiero pierwszy raz od porannego wyjścia uzupełnić zapasy wody. Po zaspokojeniu pragnienia i spałaszowaniu kilku kanapek z pasztetem, przyszedł czas na delektowanie się wieczornymi widokami. Zachodzące słońce nad Howerlą i Pietrosem było wyjątkowym spektaklem, trwającym zaledwie kilkanaście minut. Po nim przyszedł czas na zasłużony odpoczynek.

O świcie przywitała nas znów bajkowa sceneria, ale gdy tylko zrobiło się cieplej zaczęły dokuczać muchy. Wiatr tego dnia zmalał, a powietrze zrobiło się wilgotne. Słońce wyjątkowo prażyło wzmagając w nas pragnienie. Weszliśmy na kolejną górę Rebra 2001 m i schodząc z niej dość szybko dotarliśmy nad Jeziorko Niesamowite leżące u podnóża szczytu o charakterystycznej sylwetce - Turkuł 1982 m. Jest to dobre miejsce na biwak, nie brakuje wody i opału, ale przez to panuje tam spory ruch, który zniechęca, jeżeli chce się obcować sam na sam z przyrodą Karpat Wschodnich. Nabraliśmy w butelki wody i najpierw trawersując górę Pożyżewska 1828 m, a następnie wchodząc na niczym szczególnym nie wyróżniającą się górę Breskuł 1911 m, stanęliśmy oko w oko z dachem Czarnohory. Howerla 2058 m to najwyższy szczyt tego pasma, a zarazem Ukrainy, o charakterystycznej ostrograniastej sylwetce, był tak blisko, że dosyć dobrze widać było na nim sylwetki ludzi. Ostre podejście zajęło nam niecałe pół godziny i stanęliśmy na jego wierzchołku, który niemal w całości pokrywa roślinność halna oraz betonowy słup, maszt z flagą Ukrainy, metalowy krzyż i inne pomniejsze budowle. Całość sprawia wrażenie totalnej abstrakcji. Niestety Howerla jest strasznie zaśmiecona i mimo wspaniałej panoramy zrobiło mi się przykro, że tam gdzie pojawia się dużo ludzi piękno przyrody jest okaleczane.

Kolejną noc spędziliśmy niedaleko przełęczy pod Pietrosem, w nowo wybudowanej wiacie, w której wygodnie spać może na wielkiej drewnianej pryczy nawet sześć osób. Jest tam palenisko, miejsce na drewno oraz drewniany kibelek, a wodę najlepiej nabrać idąc 5 minut dalej szlakiem w stronę przełęczy pod Pietrosem. Około stu metrów poniżej jest pasterska bacówka.

Wczesnym rankiem rozpoczęliśmy podejście na ostatni wybitny szczyt głównej grani Czarnohory. Pietros wznosi się na wysokość 2020 m, a wejście z przełęczy zajmuje godzinę. Podchodzi się ścieżką ostro pnąc się w górę, w środkowej części zygzakami. Z samego wierzchołka rozpościera się imponujący widok na całe pasmo Czarnohory oraz pasmo Świdowca, a w dali widać także góry Gorgany. Zejście z Pietrosa południową granią, a następnie przejście trawersem na przełęcz pod Szeszulem, jest trochę monotonne. Z samej przełęczy do miejscowości Kwasy długo schodzi się w dół powoli tracąc wysokość. W połowie drogi jest hala, na której znajdują się pasterskie zabudowania. W Kwasach warto zobaczyć cerkiew.

Każdy kto kocha góry i lubi się po nich włóczyć z plecakiem koniecznie powinien poznać Czarnohorę. Znajdzie tu to, czego w Polsce już w żadnych górach nie przeżyje, bo polskie góry są zagospodarowane i na każdym kroku przeszkodą są urzędnicze ograniczenia i zakazy. Ponadto eskapada w Czarnohorę to niskobudżetowe przedsięwzięcie, na które stać prawie każdego Polaka, a warto przypomnieć, że na Ukrainę nie potrzebujemy wizy, voucherów, czy zaproszeń. Do przekroczenia granicy wystarczy nam sam paszport i duża cierpliwość do polskich celników i pograniczników, którzy skutecznie doprowadzają do zatorów na przejściach granicznych.

Robert Remisz