TUNEZJA ZIMOWA PODRÓŻ


Zatęskniliśmy za słońcem i wybraliśmy się w krótką, zimową podróż. Tunezja w lutym to dobry pomysł na zwiedzanie ze względu na ceny. Zaczęliśmy od Sousse, miasta położonego na środkowym wybrzeżu. Z uwagi na porę roku nie było upałów, więc z przyjemnością chodziliśmy wąziutkimi uliczkami tutejszej mediny, czyli najstarszej części miasta, na których od rana do wieczora kwitnie handel. Kolejnego dnia pojechaliśmy do miasta Tunis. W stolicy Tunezji zwiedziliśmy medinę, dużo większą niż tą w Sousse, później obejrzeliśmy jedne z najstarszych mozaik na świecie w Muzeum Bardo. Zobaczyliśmy też Kartaginę, która jest obecnie częścią Tunisu. Po śladach stolicy wielkiej cywilizacji pozostały jedynie ruiny. Z Tunisu pojechaliśmy do Sidi Bou Said, które kiedyś było portem pirackim. Dziś jest uroczym miasteczkiem artystów, których prace można podziwiać na pełnym kawiarenek placu. Sidi Bou Said ma niebiesko-białe barwy Morza Śródziemnego.

Kolejnego dnia pojechaliśmy do El Jem, gdzie zachwycił nas swym ogromem świetnie zachowany rzymski amfiteatr, drugi co do wielkości na świecie po rzymskim Koloseum. Według legend amfiteatr połączony był podziemnym tunelem z nadmorską miejscowością Salakta. Stamtąd mijając po drodze niemal niedostrzegalne wioski w gęstwinie gajów oliwnych, dotarliśmy na południe kraju do regionu, w którym żyją Berberowie. To rdzenni mieszkańcy tych terenów. Brunatna pustynia jest od setek lat ojczyzną Berberów, saharyjskich hodowców i rolników. Niektórzy z nich mają swoje domy w ziemi, w których panuje stała przez cały rok temperatura: 21 stopni Celsjusza. Niedaleko, w okolicach miasta Matmata, na bezkresnych piaszczystych wydmach kręcono Gwiezdne Wojny, krajobraz jest tam naprawdę księżycowy.

Jeszcze większe wrażenie zrobiła na nas jazda po dnie prawie wyschniętego słonego jeziora Chott El Jerid, drogą poprowadzoną groblą przez jego środek z Kebili do Tozeur. Po południu dotarliśmy na pustynię, a była nią oczywiście Sahara. Po dwugodzinnej jeździe na wielbłądach, piasek mieliśmy dosłownie wszędzie. Małe trąby powietrzne kręciły się jak karuzele z wirujących ziarenek piasku, który jest tak lekki, że porywa go najlżejszy podmuch wiatru. Na szczęście wieczorem była faja, którą paliliśmy siedząc w kucki na wielkich poduchach, a przed snem moczyliśmy się w basenie z wodą z gorących źródeł saharyjskich. Następnego dnia pojechaliśmy w Góry Atlas. Nieprzyjazne, gorące i suche, przerażają brakiem wody i zieleni. Jedynym zwiastunem życia są maleńkie oazy, takie jak Chebika, po której przez kilka godzin spacerowaliśmy, już w trzydziestostopniowym upale. Odpoczęliśmy trochę od pustynnego skwaru pod rozłożystymi palmami wśród soczystej zieleni obok szumiącego wodospadu, zajadając daktyle.

W drodze powrotnej wstąpiliśmy do świętego miasta Kairouan. Legenda głosi, że zbudowano je w miejscu znalezienia kielicha z Mekki, spod którego trysnęło źródło. Wielki Meczet ozdobiony jest rzymskimi elementami, a z olbrzymiego minaretu wieczorem dobiega melodyjne nawoływanie muezina. Z Kairouan wróciliśmy na wybrzeże i ostatni dzień naszego pobytu spędziliśmy nad morzem w porcie El Kantaoui.

Robert Remisz