Bałkany są jak filmy jednego z najsłynniejszych tamtejszych reżyserów, Emira Kusturicy - albo się je kocha, albo nienawidzi.
Bałkany samochodem to pomysł mojego Brata. Ruszyliśmy z Warszawy 19-letnim Reno 5 latem 2003 roku. Przyjemnie i tak jakoś swojsko jechało nam się przez Słowację.
Pierwszy powiew obcych stron poczuliśmy dopiero na Węgrzech. Napisów dużo, ale żaden nie do przeczytania - ani nie przesylabizujesz, ani nie zrozumiesz,
nie ma szans, aby się choćby domyśleć, o co chodzi. Chcieliśmy bokiem ominąć stolicę Węgier, ale niestety pobłądziliśmy.
Korek na przedmieściach Budapesztu był koszmarny. W południe zrobiliśmy dłuższy postój nad jeziorem Balaton.
Kąpiel w jeziorze schłodziła nas i mogliśmy jechać dalej idealną równiną, między ciągnącymi się po horyzont polami kukurydzy i słoneczników.
Zaraz za miatem Barcs przekroczyliśmy granicę na rzece Drava i wjechaliśmy do Chorwacji.
Teren za miastem Vitrovitica pofałdował się, po czym dość szybko pojawił się typowo górski krajobraz.
Mijaliśmy miasteczka i wioski, gdzie przed domami stały leciwie Dacie, Skody i Yuga.
Czasami tylko widzieliśmy ślady odchodzącej w przeszłość wojny, ale drogi, co było zaskoczeniem, były w idealnym stanie.
Minęliśmy Pakrac i w Bosanskiej Gradisce, przekraczając rzekę Savę, wjechaliśmy do Bośni. Zaskoczenie!!!
Wojna skończyła się 6 lat wcześniej, a i tu drogi lepsze niż w Polsce.
W stolicy serbskiej części Bośni w mieście Banja Luka odpoczywaliśmy u Milana znajomych mojego brata, po czym ruszyliśmy w górę doliny rzeki Vrbas.
Dołem płynęła rzeka, a jej brzegiem po zboczu biegła droga, raz po raz biorąc szerokie łuki na zakrętach.
Krajobraz taki towarzyszył nam do miasta Jajce, w którym warto się zatrzymać, aby obejrzeć wielki wodospad praktycznie w centrum miasta.
W drodze nad Adriatyk mijaliśmy wiele zrujnowanych domów o burych ścianach, z popękaną, brunatną dachówką.
Część z nich z widocznymi śladami po wojnie była opuszczona.
O zachodzie słońca dojechaliśmy nad Adriatyk w okolice Splitu. Następnego dnia zwiedziliśmy przepiękne miasteczko portowe Trogir.
Białe domki, wąziutkie uliczki, dachy kryte czerwoną dachówką, kwitnące krzewy i palmy rosnące przed domami. To zasługa głównie pieniędzy,
które zostawiają tutaj wczasowicze, a zwłaszcza miłośnicy żeglowania. Kolejnym naszym celem był Park Narodowy rzeki Krky,
który został założony w 1985 roku w celach naukowych, kulturalnych, edukacyjnych i rekreacyjnych.
Wstęp do parku kosztuje 24 kuny, a wraz z biletem można dostać ulotkę informacyjną po polsku, trzeba jednak o nią poprosić.
Park obejmuje dolny bieg rzeki Krka, aż do jej ujścia do Morza Adriatyckiego. W parku znajduje się kilka wodospadów.
Główną atrakcją jest wielopoziomowy, składający się z 17 kaskad, wodospad Skradinski, który ma łącznie 46 metrów wysokości.
Pod wodospadem jest wydzielona plaża, gdzie w rzece Krka dozwolona jest kąpiel.
Na wyspie Visovac znajdującej się w parku został wybudowany kościół i klasztor franciszkanów.
By tam się dostać, konieczna jest podróż statkiem z przystani, która znajduje się niedaleko wodospadu Skradinskiego.
Z parku udaliśmy się do miasta Sibenik, którego historia sięga XI wieku. Jest jednym z pierwszych słowiańskich miast na Morzem Adriatyckim.
Domy w centrum miasta i na pięknej starówce zbudowane zostały z białego surowca. Nad Sibenikiem góruje twierdza św. Anny,
skąd rozpościera się piękna panorama na miasto, port i na Adriatyk.
Z Sibenika pojechaliśmy Wybrzeżem Dalmatyńskim do Dubrownika. Upał tak nam doskwierał,
że postanowiliśmy zatrzymać się i na dzikiej plaży poczekać do wieczora, aż żar bijący z nieba osłabnie.
Plaża była bardzo malownicza i kolorowa, woda krystalicznie czysta, plażowiczów kilku, żadnych barów i wrzaskliwej muzyki.
Czerwień kamyków, czerń skał, turkus morza, błękit nieba i zieleń sosen rosnących tuż przy plaży - to wszystko naraz sprawiło,
że postanowiliśmy rozbić się na dziko i pozostać do dnia następnego.
W Dubrowniku można współczuć mieszkańcom starego miasta. Przewalają się tam tłumy turystów, i albo się przyzwyczaisz, albo zwariujesz.
Turyści wchodzą wszędzie, nawet na prywatne schody domów, bo tam akurat jest ładne tło do pamiątkowego zdjęcia.
Sfotografują czyjeś prześcieradła i bieliznę suszące się na słońcu, dotykają rośliny na podwórku,
czy aby nie sztuczne i będą wsadzać nosy w kwitnące krzewy, sprawdzając czy pachną.
W drodze z Dubrownika przekraczaliśmy granicę Chorwacji z Bośnią. Wygląda ona następująco na drodze z wąskim poboczem, nad urwiskiem,
stoi kilka kontenerów, w których urzędują celnicy. Szlaban jest zardzewiały, pogięty i trzeba go ręcznie podnieść,
podtrzymując ramieniem żeby nie spadł na przejeżdżający pod nim samochód i również ręcznie opuścić.
Wygląda to trochę tak, jakby za parę dni mieli wziąć te swoje kontenery i przenieść w dowolnie wybrane, inne miejsce.
Kończąc objazd samochodem przez Bałkany dotarliśmy do muzułmańskiego miasta w Europie. Mostar zadziwia przyjezdnych widokiem meczetów.
Żal było patrzeć jak to piękne miasto zostało okaleczone przez niedawną wojnę.
Robert Remisz