INFORMACJE PRAKTYCZNE
Góry Elburs leżą w północnej części Iranu i rozciągają się na obszarze 900 kilometrów.
Mount Damavand 5671 m jest najwyższym szczytem gór Elburs i całego Iranu.
Jego masywny stożek wyraźnie góruje nad otaczającymi go, poszarpanymi szczytami łańcucha. Pierwszego wejścia dokonał W.T. Thomson, w 1837 roku.
Wejście na szczyt jest proste technicznie i nie wymaga umiejętności wspinaczkowych,
ale ze względu zalegający śnieg trzeba posiąść umiejętność porusznia się w rakach i czekanem w terenie mikstowym.
Po przylocie do Teheranu do dotarcia w góry zostaje 80 kilometrów w kierunku północnym.
Ze względu na stożkowaty kształt, wejście na Damavand jest możliwe ze wszystkich stron,
ale najdogodniejsza jest droga od południa wychodząca z wioski Raineh.
Następnie dotrzeć trzeba do meczetu na 3000 m, gdzie najlepiej założyć obóz pierwszy.
Z tego miejsca do schronu położonego na wysokości około 4150 m dojście zajmuje około 4 godzin.
Mieści się w nim około 30 osób i jest dobrze widoczne z dość daleka.
Wejście ze schronu na szczyt jest długie i monotonne. Zajmuje około 8 godzin.
W samej kopule szczytowej wydzielają się gazy wulkaniczne. Powrót do schroniska nie powinien trwać dłużej niż 4 godziny.
DAMAVAND WYPRAWA
30 kwietnia 2004 przylecieliśmy do stolicy Iranu, olbrzymiego miasta Teheran i tak rozpoczęła się wyprawa na Damavand 5671 m, najwyższy szczyt tego kraju.
Po licznych perturbacjach, polegających na wykłócaniu się o każdego dolara czy poszukiwaniu camping gazu, wreszcie udało nam się opuścić Teheran.
Ruszyliśmy na północ w kierunku Morza Kaspijskiego do Reyneh, wioski leżącej pod południową ścianą wulkanu Mount Damavand, w górach Elburs.
Góry te rozciągają się na obszarze 900 km, okalając od południa Morze Kaspijskie.
Mount Damavand jest wyższy o prawie 1000 metrów niż drugi co do wysokości Alam-kuh 4850 m.
Wygląda bardzo majestatycznie wśród okalających go niższych szczytów.
Ciężarówką dojechaliśmy do pierwszego schronu na 3050 m.
Kolejnego dnia wynieśliśmy depozyt na 4220 m do schronu drugiego i zeszliśmy na noc do pierwszego obozu.
Dwa dni potem, po nocy spędzonej w drugim obozie i przeczekiwaniu wietrznej pogody, część z nas wyniosła depozyt na 4870 m,
w miejsce zaplanowanego obozu trzeciego. Kolejny dzień był dniem odpoczynku.
Następnej nocy, pogoda ustabilizowała się i o czwartej rano rozpoczęliśmy atak szczytowy na Mount Damavand.
W mroźnej scenerii budzącego się dnia, w ciągu dwóch godzin doszliśmy do obozu trzeciego i korzystając z ładnej pogody ruszyliśmy na szczyt.
Wraz z pierwszymi promieniami słońca śnieg pod naszymi butami zaczął powoli rozmiękać.
Każde kolejne 100 metrów podejścia stawało się coraz bardziej męczące.
Droga wiodła zakosami przez ogromne śnieżne zbocze, co sprawiało, że na tym odcinku podejście było monotonne.
W partiach podszczytowych wydzielające się gazy wulkaniczne przyprawiły nas o ból głowy i mdłości.
Trzeba było jak najszybciej minąć obszar ich erupcji. Do wierzchołka było już blisko, w ciągu kolejnej godziny stanęliśmy na najwyższym szczycie Iranu.
Roztaczający się widok wynagrodził trud wejścia.
Robert Remisz
Podróż po Iranie po zejściu z Mount Damavand