MEKSYK PODRÓŻ


Zimowo-wiosenna podróż po Meksyku centralnym była naszym spontanicznym pomysłem, który zrodził się wraz z bardzo korzystną promocją biletów jednej z linii lotniczych. Po prawie 20 godzinach lotu z jedną przesiadką wylądowaliśmy w Mexico City. Od razu na lotnisku wypożyczyliśmy samochód, natychmiast opuszczając to wielkie miasto i ruszyliśmy w naszą podróż po Meksyku. Mimo późnych godzin wieczornych nie uniknęliśmy stania w korkach na wyjeździe ze stolicy Meksyku, który pokazał nam ogrom stolicy potomków Azteków. Hałas, nieprzebrane korki samochodów, mimo obowiązującego przepisu, że w zależności od końcowej cyfry numeru rejestracji samochodu można poruszać się tylko w określone dni tygodnia. Jadąc długo nie widzieliśmy końca zabudowań, ale trudno się dziwić. Oficjalnie w Mexico City mieszka prawie 30 milionów osób, a żeby dostać się z jednego krańca miasta na drugi, trzeba pokonać prawie sto kilometrów. No i sprzedawcy wszystkiego, co tylko przyjść nam może do głowy, stojący na poboczach i wprost na jezdni między pasami, dosłownie wszędzie.

Następnego dnia podążyliśmy w stronę najsłyniejszych wulkanów Meksyku - Iztaccihuatl i Popocatepetl zwanych potocznie Izta i Popo. W przeciwieństwie do aktywnego wulkanu Popocatepetl, na Iztaccehuatl można wejść turystycznie, jednak z odpowiednim sprzętem m. in. rakami i czekanem. Oba wulkany znajdują się na terenie, założonego w 1935 roku, Parku Narodowego Iztaccihuatl-Popocatepetl. Popocatepetl od północnej strony jest połączony z wulkanem Iztaccihuatl wysoką przełęczą zwaną Paso de Cortes, na którą prowadzi droga. Na wysokości około 3400 metrów w pogodne dni roztacza się niezwykły widok. Z Paso de Cortes widać cztery najwyższe wulkany Meksyku. Na północy jest pobliska Iztaccihuatl 5285 m, na południu oddzielony tylko przełęczą aktywny wulkan Popocatepetl 5452 m, na wschodzie najwyższy szczyt Meksyku Pico de Orizaba 5636 m, natomiast na zachodzie Nevado de Toluca 4691 m. Na przełęczy przy odrobinie szczęścia można spotkać indian modlących się w stronę każdego z wulkanów.

Choć to już marzec, wszystkie wulkany pokrywa wciąż spora warstwa śniegu. Nevado de Toluca, czyli Xinantecatl jest czwartym pod względem wysokości wulkanem w Meksyku. Praktycznie nieznany wśród Polaków, dla nas jest najciekawszy spośród najwyższej czwórki wulkanów Meksyku. Pytanie dlaczego nie najwyższy Pico de Orizaba, a właśnie Xinantecatl? Ponieważ w jego kraterze znajdują się dwa duże jeziora: Laguna de la Luna i Laguna del Sol, co czyni Xinantecatl niezwykłym. Niestety nie dane było nam zobaczyć tego cudu natury z prozaicznej przyczyny - Park Narodowy Nevado de Toluca został akurat czasowo zamknięty.

Przejeżdżamy przez spalone słońcem, dzikie, półstepowe góry Sierra Madre Del Sur nad Pacyfik. Droga jest kręta, panuje na niej bardzo mały ruch, obserwujemy przebiegające ją jaszczury i kołujące wokół nas drapieżne duże ptaki podobne do naszych orłów, na pewno widzimy też sępy pożerające padlinę. Po całym dniu jazdy docieramy do małej, nadmorskiej miejscowości Troncones. Tu robimy kilkudniowy postój, wynajmujemy domek tuż przy plaży i cieszymy się urokami oceanu. Delektujemy się owocami morza, wieczorami bujając się w hamakach sączymy tequilę. Obserwujemy polujące na ryby stada ogromnych pelikanów, robimy długie spacery po plaży i fotografujemy wyrzucane na brzeg morskie stwory. Mimo, że to koniec zimy, woda jest cieplejsza niż latem w Bałtyku. Plaże są piaszczyste, szerokie, z niewielkimi wulkanicznymi skałkami. Jesteśmy z dala od wielkich kurortów typu Acapulco, dlatego nie narzekamy na hałas i zgiełk. Inaczej jest kilkadziesiąt kilometrów dalej w miasteczku, a właściwie kurorcie Playa Azul. Po przespaniu tam jednej nocy rankiem uciekamy od ciągłej fiesty kurortu.

Bardziej na północ znowu przejeżdżamy przez góry Sierra Madre Del Sur. Choć jedziemy inną drogą, krajobraz niewiele się różni. Bezchmurne niebo i upał skutecznie zniechęca by się zatrzymać choćby na zrobienie większej ilości zdjęć. Dopiero gdy docieramy na płaskowyż i w miasteczku Tzintzuntzan zwiedzamy misję franciszkańską robi się znośnie, a wieczorem gdy rozbijamy namiot na około 2800 metrów w Los Azufres jest nam naprawdę niebywale przyjemnie. Nie dosyć, że jest czyste, rześkie, górskie powietrze, to Park Narodowy Los Azufres słynie z gorących źródeł. Długa kąpiel stawia na nogi i jest niezwykle przyjemna.

Rozczarowuje nas natomiast kolejny punkt programu naszej podróży po Meksyku. Santuario Mariposa Monarca to rezerwat motyli. Przewodniki informują, że każdego roku przylatują na zimę miliony motyli z gatunku Monarcha Wędrowny. Niestety informacje z przewodników są pobieżne i często czytając je ma się wrażenie, że zostały napisane przez ludzi, którzy w danym miejscu nie byli. Zgadza się, motyle są w Santuario Mariposa Monarca, nawet są ich tam chyba miliony, tyle, że w większości jest to sanktuarium martwych motyli. Trzeba też mieć świadomość, że aby je zobaczyć, należy przejść ponad 7 kilometrów w obie strony pokonując różnicę wzniesień około 300 metrów w dół, jak i potem w górę.

Pięknego, jaskrawożółtego i dwa razy większego niż monarcha wędrowny motyla widzimy za to w Aculco. To małe miasteczko założone przez Hiszpanów w 1625 roku. Choć nie można w polskojęzycznych przewodnikach znaleźć o Aculco żadnych informacji, to okazuje się, że jest to wyjątkowa perełka architektury, miasteczko z duszą, tak jak Kazimierz nad Wisłą w Polsce. Obszar wokół miasta jest prawie półpustynią i taki był zapewne kiedyś, dlatego mieszkańcy by mieć wodę zbudowali akwedukt, który można obejrzeć i dziś. W najlepszym stanie zachowała się jego część prowadząca w stronę gór, poza miasteczkiem. Aculco, a zwłaszcza jego centrum, zbudowane jest ze starych, kolonialnych domów. Uliczki są brukowane. Przy rynku stoi wieża z zegarem i wzniesiony jeszcze przez hiszpańskich franciszkanów bogato zdobiony kościół. Aculco ma wyjątkowo pogodnych i lubiących turystów mieszkańców. Na każdym kroku spotykaliśmy się z wyrazami sympatii.

Niedaleko miasteczka znajduje się kanion Aculco. Wpadająca do niego rzeczka tworzy na progu kanionu uroczy wodospad Aculco. Tam warto zostawić samochód i pospacerować wzdłuż opadających w dół bazaltowych ścian. Widok jest niezwykły, bo bazaltowe kolumny na progu kanionu są ze sobą szczepione i nagle, kilka metrów dalej powstaje olbrzymi wyłom, który jest kanionem. Na dno kanionu Aculco zapuszczają się miejscowi wspinacze, którzy na wyjątkowo trudnych i psychicznych drogach dochodzących do 50 metrów, idąc na własnej asekuracji wspinają się po bazaltowych kolumnach.

Dalej kierujemy się na północ. Dojeżdżając do niewielkiego miasteczka Bernal już z daleka zobaczyliśmy wielki, skalny monolit. Głównym punktem naszej podróży było wspinanie właśnie na ten skalny cud natury. O monolicie mieliśmy tylko szczątkowe informacje, dlatego byliśmy pełni obaw, czy wspinaczka zakończy się sukcesem. Wszystko przebiegło po naszej myśli i po zejściu ze szczytu byliśmy szczęśliwi. Dla wielu mieszkańców jest to góra święta. Na przesilenie wiosenne dookoła niej zbierają się ubrani na biało, tworząc ogromny ludzki krąg otaczający górę. Odbywają także pielgrzymki, ale nie na sam szczyt Pena de Bernal, który jest trudnodostępny, lecz do kaplicy znajdującej się w połowie drogi. W samym miasteczku obserwujemy barwne tradycyjne indiańskie tańce wojowników.

Z pod monolitu przenosimy się w kolejny region wspinaczkowy. Park Narodowy El Chico Hidalgo nie zrobił jednak na nas tak wielkiego wrażenia jak monolit, choć z pewnością jest wart by go odwiedzić.

Powoli kierujemy się w stronę Mexico City i będąc od niego już tylko 65 kilometrów na północny zachód dojeżdżamy do miasta Tula, gdzie zachowane są ruiny miasta Tolteków. Podziwiamy wysokie pięciometrowe posągi tolteckich wojowników. Mimo, że to jedynie kopie, robią ogromne wrażenie. Nie mniejszy nasz podziw budzi ściana węży, gdzie wśród rzeźbiarskich motywów geometrycznych ukazano rzeźby węży, które pożerają ludzkie szkielety.

Kończąc naszą podróż po Meksyku zwiedzamy miasto bogów, czyli Teotihuacan. Jest to jedo z najważniejszych w Ameryce Środkowej stanowisk archeologicznych. W mieście Teotihuacan o powierzchni 22 kilometrów kwadratowych żyło ponad tysiąc lat temu prawie 200 tysięcy mieszkańców. W ówczesnych czasach było to szóste, pod względem wielkości, miasto na świecie. Aztekowie, którzy w to miejsce przybyli później, zastali miasto całkowicie opuszczone. Ponieważ nie mogli uwierzyć, że ręka ludzka była w stanie wznieść tak potężne budowle, uznali, że Teotihuacan wybudowali bogowie. Centrum kultowe zostało zbudowane wzdłuż Alei Zmarłych. Największe wrażenie zrobiły na nas dwie budowle: Piramida Księżyca oraz Piramida Słońca, tym bardziej, że zostały wzniesione bez użycia metalowych narzędzi.

Po osiemnastu dniach i przejechaniu ponad 2500 kilometrów, zamykając pętlę po centralnym Meksyku, kończymy naszą podróż. Mexico City wita nas korkami na wjeździe, ale i tak baliśmy się większych. Dwie noce śpimy w hostelu w starej części miasta. Poza okazjonalnym przejechaniem się metrem właściwie poruszamy się po starówce. Architektura tej części miasta ma w sobie coś, co nie pozwala przejść obojętnie. Fotografujemy kolonialne kościoły, przysadziste budowle z wysokimi wieżami i kopułami, architekturą nawiązujące do hiszpańskiego, bogatego w rzeźby baroku. Na placu Zacalo wśród tłumu prawie przez całe popołudnie i wieczór odbywają się wojenne tańce przystrojonych w bajeczne pióropusze teraźniejszych Indian, dając możliwość na żywo zobaczenia jak kiedyś wyglądali ich przodkowie: wojownicy i kapłani. U nich można kupić ciekawe pamiątki związane z dawną kulturą Meksyku.

Podczas pobytu w Meksyku nie sposób oprzeć się jedzeniu niezliczonych rodzajów tortilli, tacos, burritos, enchiladas - czyli cieniutkich placków przeważnie kukurydzianych, zwijanych, zginanych na pół lub "z kieszonkami", wypełnionych nadzieniem wg pomysłu kucharza, serwowanych z ostrym sosem paprykowym i limonką. Obłędne były też owoce morza, zwłaszcza camarones fajitas, czyli krewetki grillowane w czosnku, zielonej papryce i cebuli. Smakowało nam również tradycyjne meksykańskie śniadanie, czyli chilaquiles, potrawa będąca mieszanką pociętych w paski tortilli, sera, śmietany, pasty z awokado, pasty z fasoli, z dodatkiem mięsa lub jajek. Gęste i pożywne były sopas, czyli zupy. I wszechobecny pollo - kurczak, serwowany jako nadzienie do tortilli lub zwyczajnie z rożna. Oczywiście smakowaliśmy także grillowane liście kaktusa.

Jeżdżenie samochodem po Meksyku jest tanie - litr benzyny kosztuje tylko 8 pesos, czyli około 1,70 złotych. Stan dróg jest dobry, natomiast szybko należy się przyzwyczaić do reductor de velocidad, czyli hamujących prędkość asfaltowych garbów. Są tak powszechne, częste i skuteczne, że drogówki ani radarów po prostu nie ma, jeździ się więc przyjemnie, trzeba tylko w porę zauważać spowalniacze.

Robert Remisz



2010.03 - zaraz po przylocie do Meksyku kierujemy się w stronę najsłynniejszych wulkanów Meksyku - Iztaccihuatl



i Popocatepetl, zwanych potocznie Izta i Popo.



Paso de Cortes - przy odrobinie szczęścia można spotkać Indian modlących się w stronę każdego z wulkanów.



Te wulkany to: na północy jest pobliska Iztaccihuatl, na południu Popocatepetl,
na wschodzie najwyższy szczyt Meksyku Pico de Orizaba, na zachodzie Nevado de Toluca.



Nevado de Toluca, czyli Xinantecatl.



Park Narodowy Nevado de Toluca.



Dzikie, półstepowe góry Sierra Madre Del Sur.



Nad Pacyfikiem,



oddajemy się błogiemu lenistwu w nadmorskiej wiosce Troncones.



Jedzenie mamy na wyciągnięcie ręki :-)







Krajobrazy jak z westernu. Bardziej na północ znowu przejeżdżamy przez góry Sierra Madre Del Sur.



A jak western to i gaucho.



W tym regionie Meksyku życie jest ciężkie.



W miasteczku Tzintzuntzan zwiedzamy misję franciszkańską.





Życie w Meksyku toczy się w większości na ulicy.



Park Narodowy Los Azufres



słynie z gorących źródeł.



Santuario Mariposa Monarca.



Aculco to małe miasteczko założone przez Hiszpanów w 1625 roku.



Uliczki są brukowane.



Aculco to wyjątkowa perełka architektury, miasteczko z duszą.



Można tu spotkać tradycyjnie ubierających się Indian.





Aculco, a zwłaszcza jego centrum, zbudowane jest ze starych, kolonialnych domów.





Przy rynku stoi wzniesiony jeszcze przez hiszpańskich franciszkanów bogato zdobiony kościół.



Obszar wokół miasta Aculco jest prawie półpustynią i taki był zapewne kiedyś, dlatego mieszkańcy zbudowali akwedukt.



Wodospad Aculco.



Niezykle uroczy kanion Aculco.



Jego ściany dochodzą do 50 metrów wysokości.



Kanion Aculco ciągnie się na ponad 30 kilometrów.





San Sebastian Bernal



to kolejne klimatyczne miasteczko.



Prawda jest taka, że by nas tu raczej nie było, gdyby nie monolit wyłaniający się zza wieży kościoła.


W miasteczku Mineral del Chico.



Jedno z większych miast Meksyku - Pachuca.



Atlanci z Tuli.



Wysokie, pięciometrowe posągi tolteckich wojowników.



Piramida, na dachu której stoją atlanci.



Tula - płaskorzeźby wyobrażające węże pożerające ludzkie szkielety.



Teotihuacan, czyli miasto o powierzchni 22 kilometrów kwadratowych,



w którym żyło ponad tysiąc lat temu prawie 200 tysięcy mieszkańców.



Aztekowie, którzy w to miejsce przybyli później,



zastali miasto całkowicie opuszczone.



Ponieważ nie mogli uwierzyć, że ręka ludzka była w stanie wznieść tak potężne budowle,



uznali, że Teotihuacan to miasto bogów.





Kończymy podróż w Mexico City.



Na placu Zocalo wśród tłumu,



prawie przez całe popołudnie i wieczór odbywają się wojenne tańce,



przystrojonych w bajeczne pióropusze teraźniejszych Indian,



dając możliwość zobaczenia na żywo, jak kiedyś wyglądali ich przodkowie: wojownicy i kapłani.



Szaman i jego pacjentka.



Mexico City.



Architektura tej części miasta ma w sobie coś,



co nie pozwala przejść obojętnie.

Wspinanie na Pena de Bernal
Wspinanie w EL Chico Hidalgo